piątek, 24 czerwca 2022

Najświętsze Serca Pana Jezusa - Zmiłuj się nad nami!

 Diabelskie kuszenie w Święta katolickie

Z okazji wielkich świąt katolickich jak dzisiejsze - Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa - diabeł pręży się i wytęża swe wysiłki wobec trwających w czystości, by kusić i niepokoić ich.

Przy pojawieniu się pokusy diabeł zapewnia z czułością, że oto znalazłeś się już w jego rękach i opór jest daremny. Nie daj się zwieść temu zapewnieniu!

Zrób co możliwe, by odciąć się od źródła pokusy - przede wszystkim ratuj się modlitwą i zawierzeniem Najświętszej Maryi Pannie i Świętemu Józefowi. 

Gdy wytrwasz czas pewien w takim świętym postanowieniu, diabeł sam ucieknie. Na pożegnanie bluzgając przeciw tobie.

Moje środki to:
- modlitwa
- woda z Gietrzwałdu
- cierpliwość

sobota, 27 czerwca 2020

Codzienna walka o wolność

Walka stała się już dla mnie rutyną...
Lecz popłaca stałe czuwanie nad pokusami i ich unikanie, bo dzięki temu poruszenia zmysłowe stają się mniej intensywne i łatwiej je zagasić w zarodku przez:
- modlitwę,
- ofiarowanie Bogu,
- odciągnięcie myśli,
- zaprzestanie aktywności,
- nieusprawiedliwianie tego co pobudza choćby było z pozoru niewinne.

W czasie pandemii koronawirusa zdałem sobie sprawę, że albo zbawienie i życie wieczne, albo tłumaczenie sobie słabości i dopuszczanie ewentualności w odstępstwie.
A więc na całego trwa walka o TAK Bogu by na wezwanie do czystości serca odpowiadać do końca życia: TAK.

To jest ewangeliczny grunt i żyzna ziemia, wolność która już teraz jest zaczynem i początkiem życia w wieczności.

Niech wzrasta wiara, a w niej Jezus Pan darzy łaską, która trwa i rozwija naszą osobowość do pełni człowieczeństwa - upodabniając nas do Siebie.

wtorek, 8 października 2019

Niepoważne akcje stop netflix i podobne

Po internetach krążą akcje typu "stop netflix" itd.
Jak dla mnie to niepoważne i marginalizuje temat, z którym nikt nie walczy tak naprawdę - temat pornografii i brudu, przemocy i zła, sączonego z większości stacji telewizyjnych nastawionych na komercję.
Nie chowajmy więc drzewa do lasu i na poważnie zrzućmy swoje wszelkie, budzące żądzę i rozpustę zainteresowania. W ten sposób osiągniemy z Bożą pomocą wolność ducha, czystość duszy i moc z wysoka.

Króluj nam Chryste!

piątek, 21 czerwca 2019

szatańskie igraszki a MOC Bożego Słowa

Pokusy bywają tak silne, że angażują bezpośrednio złe moce.
Przykład jaki mi się przed chwilą zdarzył, to gdy targany pokusami odwiedziłem stronę "Jestem gotowy(a)" by włączyć i odsłuchać na niej dostępny zbiór Psalmów na youtube. Po kliknięciu i odsłuchaniu wstępu: "Psalm pierwszy. Szczęśliwy, kto..." nastąpiło krótkie spięcie, które wyłączyło mi komputer.


Szczęśliwy mąż, 
który nie idzie za radą występnych, 
nie wchodzi na drogę grzeszników 
i nie siada w kole szyderców

lecz ma upodobanie w Prawie Pana, 
nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą. 
Jest on jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, 
które wydaje owoc w swoim czasie, 
a liście jego nie więdną: 
co uczyni, pomyślnie wypada. 

Nie tak występni, nie tak: 
są oni jak plewa, którą wiatr rozmiata. 
Toteż występni nie ostoją się na sądzie 
ani grzesznicy - w zgromadzeniu sprawiedliwych
bo Pan uznaje drogę sprawiedliwych, 
a droga występnych zaginie. 





PSALM 33(32)



Bóg władcą świata

Sprawiedliwi, wołajcie radośnie na cześć Pana, 
prawym przystoi pieśń chwały. 
Sławcie Pana na cytrze, 
śpiewajcie Mu przy harfie o dziesięciu strunach. 
Śpiewajcie Jemu pieśń nową, 
pełnym głosem pięknie Mu śpiewajcie! 
Bo słowo Pana jest prawe, 
a każde Jego dzieło niezawodne. 
On miłuje prawo i sprawiedliwość: 
ziemia jest pełna łaskawości Pańskiej. 
Przez słowo Pana powstały niebiosa 
i wszystkie ich zastępy przez tchnienie ust Jego. 
On gromadzi wody morskie jak w worze: 
oceany umieszcza w zbiornikach. 
Niech cała ziemia boi się Pana 
i niech się Go lękają wszyscy mieszkańcy świata! 
Bo On przemówił, a wszystko powstało; 
On rozkazał, a zaczęło istnieć. 
10 Pan udaremnia zamiary narodów; 
wniwecz obraca zamysły ludów. 
11 Zamiar Pana trwa na wieki; 
zamysły Jego serca - poprzez pokolenia. 
12 Szczęśliwy lud, którego Bogiem jest Pan - 
naród, który On wybrał na dziedzictwo dla siebie. 
13 Pan patrzy z nieba, 
widzi wszystkich synów ludzkich. 
14 Spogląda z miejsca, gdzie przebywa, 
na wszystkich mieszkańców ziemi: 
15 On, który ukształtował każdemu z nich serce, 
On, który zważa na wszystkie ich czyny. 
16 Nie uratuje króla liczne wojsko 
ani wojownika nie ocali wielka siła. 
17 W koniu zwodniczy ratunek 
i mimo wielkiej swej siły nie umknie. 
18 Oto oczy Pana nad tymi, którzy się Go boją, 
nad tymi, co ufają Jego łasce, 
19 aby ocalił ich życie od śmierci 
i żywił ich w czasie głodu. 
20 Dusza nasza wyczekuje Pana, 
On jest naszą pomocą i tarczą. 
21 W Nim przeto raduje się nasze serce, 
ufamy Jego świętemu imieniu. 
22 Niech nas ogarnie łaska Twoja Panie, 
według ufności pokładanej w Tobie!
 

środa, 5 czerwca 2019

droga przez mękę

Nikt nie powiedział, że będzie prosto i bez problemów... Każdy etap dojrzewania do skonania razem z Chrystusem, zbliża nas do pełnego zjednoczenia z Nim. A tylko krzyż jest tą drogą, którą ukazał nam Pan Jezus.
Wołajmy o pomoc Ducha Bożego, by w nas rosła siła do trwania i wyrzekania się tego, co oddala od Boga. Siłą tą jest czystość serca. Niech Bóg wleje w nasze serca pokój i siłę do stawania się coraz lepszym, na wzór Chrystusa Jezusa.
Amen.

środa, 17 kwietnia 2019

Sprzeciw wobec publikacji: Kilka słów o... masturbacji - Dariusz Piórkowski SJ

Pomimo podjętej próby...

Nie wytrzymuję, więc komentuję... Ręce mi opadają, gdy czyta się podobny tekst i to ze strony Duchownego... ale to dziś smutna i ponura praktyka, kiedy życie wiary zastępuje się ucieleśnianiem i psychologizowaniem cielesności oraz duchowości... Ogólnie tekst traktuję jako odrętwiający sumienia samotnych, czy nawet osób wierzących, kleryków, itd. Nie ma nic w nim, co wzbudza nadzieję na triumf ducha nad ciałem. 
Dopóki autor, ks. Dariusz Piórkowski nie odetnie się od cytowanych poniżej stwierdzeń, ta poniższa polemika będzie publikowana. 

Mimo podjęcia przeze mnie nieudanej próby nakłonienia do rewizji przez ks. Dariusza komentowanego niżej artykułu, ksiądz D. w ramach "postawionej na baczność" troski duszpasterskiej, odcinając się tym samym od wchodzenia w polemikę, obiecał za mnie modlitwę... Niechcący również otrzymałem od Niego zgodę na publikację z wykorzystaniem poniżej cytowanego tekstu oraz innych (zgoda z dnia 17.04.2019). 
Bieżący tekst ks. Dariusza znajduje się tutaj - przy okazji, nie polecam ani publikacji ks. Dariusza, ani portalu, do którego prowadzi odnośnik, ponieważ mam o nim jako katolik bardzo złą opinię.


POLEMIKA

Mimo nacechowanych emocjonalnie moich komentarzy (proszę o wybaczenie tej formy) w ich treści znajdują się spostrzeżenia jak najbardziej zatroskane i pełne szacunku dla godności człowieka, uwikłanego w omawianą ciężką niewolę. Szanując wszelkie wysiłki na drodze do wyzwolenia z grzechu i nałogu zarazem, krytyka odnosi się wyłącznie wobec umiarkowanego i skrajnego liberalizmu w sferze płciowej człowieka, nie zaś osób i okoliczności. Jeśli kogoś uraziłem tym tekstem przepraszam i proszę o kontakt przez pozostawienie komentarza, abym mógł rozważyć sprostowanie.
Cytowany przeze mnie tekst formatowany jest zwykłą czcionką, pogrubioną zaś publikuję mój komentarz.



TEKST


Wszyscy jesteśmy dziećmi naszej epoki:
w domyśle: "wszyscy mają z tym problem, po co się oszukiwać"... fatalizm od początku tego tekstu...
 
jedni banalizują autoerotyzm, inni wyolbrzymiają problem, widząc w nim podstawową przeszkodę w dążeniu do Boga. Jeszcze inni w ogóle nie zawracają sobie tym głowy.
Od początku Autor podnosi sugestię, że wszyscy tkwią po uszy w problemie. Gdzie są ci „błogosławieni czystego serca”... aż tak trudno ich znaleźć na ziemi? 


Masturbacja to sprawa złożona, a kultura masowa promuje autoerotyzm jako naturalne zachowanie, którym nie należy się w ogóle przejmować. Takie przekonanie opiera się na redukcji seksualności do wymiaru biologicznego.
Proste rozwiązanie: nie ulegać kulturze masowej, wtedy problem okaże się prostszy. Seksualność niestety nie jest zredukowana, ale „zreedukowana”, bowiem staje się centrum kultów bałwochwalczych (pogańskich, satanistycznych...), a to angażuje już duchowość człowieka.

Środki masowego przekazu, a szczególnie internet, prezentują seks jako źródło łatwej przyjemności, z którego można korzystać do woli.
Wyprowadzenie tezy o tym, że środki przekazu jako bezosobowe media mają charakter kulturotwórczy, jest marginalizacją wpływu osób i środowisk. Środki do zaspokajania przedmiotu uzależnień istniały i istnieć będą. Chodzi tu przecież bardziej o eksponowanie świata złudzeń, dostępnego na wyciągnięcie ręki...


W ten sposób seksualność staje się jedną z rzeczy, jakby istniała w zupełnym oderwaniu od osoby ludzkiej. Jednak na dłuższą metę, ludzka płciowość nie pozwala się sprowadzić jedynie do fizycznego wymiaru, bo jest ona językiem ciała, który wyraża całego człowieka.
W tej chwili odczytuję tu pojęcie oderwania od osoby ludzkiej jako nadużycie semantyczne. Nie chodzi przecież o oderwanie, a o izolację, ponieważ w człowieku zachodzi izolacja. To w człowieku zniewolonym zachodzi ten proces, a nie poza nim i w oderwaniu od niego. I kolejne zdanie... od oderwania do przeholowania... płciowość nie wyraża przecież całego człowieka, lecz sferę jego wrodzonych cech i przymiotów. A do tego płciowość nawet uduchowiona, nie wyraża nic tak naprawdę, jedynie określenie jednej z cech człowieka.


Wśród osób wierzących problem potęguje również lękowe podejście do seksualności podsycane nierzadko na katechezie, kazaniach czy w konfesjonale. Często chodzi w tej edukacji o nic innego niż wpojenie osobom dążącym do świętości, że nie powinny "odczuwać" seksualności.
W głębszym sensie, taki ideał świętości nie dopuszcza faktu, że Chrystus również przeżywał własną seksualność. Nierzadko w formacji seminaryjnej i zakonnej można dostrzec tendencję do "uduchowienia" ludzkiej seksualności. Klucz do sukcesu wydaje się być prosty: jeśli zainwestujesz w "duchowość", spędzisz wiele czasu na modlitwie i umartwisz ciało, seksualność, która dotąd stanowiła zawadę, nie będzie ci już przeszkadzać w "duchowym" rozwoju.
Nie chcę wpaść w sieć zastawioną na takich jak ja: odwołujących się do mistrzów życia ascetycznego, do życia samego Chrystusa, który pościł 40 dni na pustyni i za dni swego życia „nie miał gdzie głowy skłonić”... Ponieważ na tę sieć łapią się tylko „grube ryby” płynące z prądem, a nie pod prąd... Ale mam jedną radę, św. Jan Paweł II mówił, że człowiek to uduchowiona cielesność i ucieleśnieniona dusza. Pan Jezus mówił: „Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”. Komu wierzyć chcecie w tej prostej rzeczy, autorowi tekstu jako nauczycielowi psychologii, czy Słowu Bożemu i przykładowi Świętych Kościoła? Przykre, że tak retoryczne pytania stawiam, jak i wytrzeszczone oczy mam na to, o czym czytam z tekstu duchownego.

Celowo używam cudzysłowu, bo taka "duchowość" opiera się po części na starożytnej herezji, podszytej wrogością do ciała i niepełną akceptacją Wcielenia Chrystusa.
Z własnego to doświadczenia, czy z kuluarów seminaryjnych czytanek na ten temat? Owszem, herezje dotyczyły gnostyków, lecz kanony Świętych Kościoła zliczają przykłady, które dziś dla Autora tekstu byłyby najpewniej zgorszeniem, a nie przykładem do naśladowania.


Niestety, powyższe fałszywe przeświadczenia pokutują ciągle zarówno wśród wiernych, jak i niektórych duchownych, którzy często najcięższe wykroczenia upatrują w grzechach związanych z VI przykazaniem.
Nazwać coś nie do końca, a potem określić że jest to fałszywe, ot cały wywód. A ja bym napisał zupełnie odwrotnie i zdroworozsądkowo: Niestety, przeświadczenie o tym, że lekceważenie „drobnych" grzechów ciężkich służy prawdziwej pokucie, jest przyczyną poważnych odstępstw od wiary i moralności.


Z tych samych powodów tak nieporadnie rozmawiamy o problemach seksualnych, chociaż dotykają one rdzenia naszego człowieczeństwa.
Człowieczeństwo czy cielesność? Rozciąganie pojęcia problemów seksualnych na człowieczeństwo to jak rozciąganie problemów z katarem na zdolność do kontemplacji. Rozmywanie znaczenia przykazania VI według mnie jest przyczyną wszelkiej nieporadności.


Wszyscy jesteśmy dziećmi naszej epoki: jedni banalizują autoerotyzm, inni wyolbrzymiają problem, widząc w nim podstawową przeszkodę w dążeniu do Boga. Jeszcze inni w ogóle nie zawracają sobie tym głowy.
komentarze: jak wyżej. 


Zazwyczaj masturbacja z okresu dojrzewania zanika, ale poważniejszy problem pojawia się wówczas, gdy to seksualne zachowanie przedłuża się na wiek dorosły.
Autor, że niech użyję eufemizmu, nie zachęca czytelników wieku młodzieńczego do jednakowego zaangażowania w walkę z nałogiem - z uwagi na stwierdzony przez niego brak predyspozycji młodych osób do pojmowania czystości jako radykalnego przylgnięcia do Boga... co za paskudny redukcjonizm osoby ludzkiej! „masturbacja z okresu dojrzewania zanika” - patologa, czy biologa jest to opis? Czy diagnoza? Proszę o przypisy, z którego roku publikacja itd. Takimi tekstami nie osiągnie Autor nic pozytywnego, wypowiadając ciąg słów, a w nim tezę usprawiedliwiającą i zrównującą czyny wszystkich małoletnich.

I o niej właściwie tu piszę. Zaznaczam, że nie chodzi mi tutaj o okazyjne akty, lecz nawyk, który staje się częścią codziennego życia. Przyczyny tego zjawiska są oczywiście złożone.
Powoływanie się na „złożone przyczyny” to tak jakby włożyć kij w mrowisko i zauważyć, jak ono jest złożone, a jaki ten kij prosty. Więc po co te proste podsumowania i następnie, brak analizy przyczynowej zjawisk wśród nieletnich? Jednak swoje zdanie każdy nieletni po lekturze tego tekstu już wyrobił – jego „problem” nie jest aż tak wielki, ma czas, będzie dorosły to wtedy sobie sprawdzi, czy ma „problem”, czy też nie. Boże, broń młodych od podobnych zgorszeń!!!


Współczesna psychologia i antropologia wychodzi nam naprzeciw, nie pozwalając na pochopne i surowe osądy w tym względzie. Okazuje się bowiem, że przewlekła masturbacja niewiele różni się od innych form ludzkich uzależnień. Z tego powodu, Kościół wypowiada się obecnie z dużym zrozumieniem i miłosierdziem w kwestii moralnej oceny autoerotyzmu.
Wywód iście bezzasadny, jednak wstęp iście oczywisty: Autor wieńczy swój wywód powołaniem się na autorytet Kościoła. Jednostronny, moralnie sedymentacyjny wywód, a jego zwieńczeniem kolejny dowód „sine qua non”. Zastanawia mnie, co Autor chciałby przekazać osobie jeszcze bez nałogu, dopiero rozpoznającej w sobie znaczenie sfery płciowości. Jak łatwo dementować, a jak trudno brać pełną odpowiedzialność za swoje słowa...


Poniższe spostrzeżenia mogą pomóc tym, którzy cierpią z powodu nałogu masturbacji, w odnalezieniu drogi do pokoju i wyzwolenia.
Jeśli powyższy wstęp miał „mnie”, „jeszcze bez nałogu”, albo „w wieku młodzieńczym” uspokoić (co tekst poniekąd ma na celu, przez bagatelizację problemu masturbacji), to dalsza lektura chyba „wywoła” tylko zaniepokojenie, choćby i nawet tylko mojej osoby.


1. "Nie jestem wartościowy"

Czasem wiodącym motywem kompulsywnej masturbacji jest próba ukarania siebie za niepowodzenia i porażki. Na czym jednak miałaby polegać kara, skoro doznawana przyjemność wskazuje raczej na nagrodę? Fizyczna przyjemność nie jest karą, ale, podobnie jak w przypadku innych uzależnień, jest nią to, co następuje po masturbacji, czyli poczucie winy, niekoniecznie o zabarwieniu moralnym.
Widzę tu potwierdzanie u odbiorców przekonania, że czynność ta jest od początku do końca przyjemna (co zawęża zakres pojęć omawianych dalej do biologicznego odczucia, a więc jako niepełne, jest nieprawdą). Tylko na końcu ponoć jest "zonk"... To masturbacja jest porażką samą w sobie, także pod względem sposobu w jaki osoba doświadcza przyjemności.


Jest to mechanizm błędnego koła, który opisać można tak: niskie poczucie własnej wartości - masturbacja - poczucie winy jako kara - pogłębienie kryzysu własnej wartości - smutek… i wszystko zaczyna się od nowa.
A ja tu widzę jeden stan – kryzys. Przejściowe doświadczenie to przejściowe doświadczenie i jako takie już jest z założenia przygnębiające.

Autoerotyzm przybiera wówczas postać bicza, którym człowiek chłoszcze samego siebie. Celem tej kary jest nieświadome potwierdzanie siebie w poczuciu bezwartościowości. Paradoksalnie, osoba taka masturbuje się nie po to, aby odczuć przyjemność, ale żeby umocnić w sobie negatywny obraz samego siebie i jeszcze bardziej się pognębić.
Celem podobnej "kary" jest szukanie nowych stanów emocjonalnych, a więc karmienie rosnącej w środku pustki niemożliwym, czyli wiarą w to, że zaspokajaniem pożądliwości zatrzyma się tą pogoń za wiatrem. Powyższe zawężenie to tylko jedno z możliwych następstw, a więc ten wywód ma bardzo subiektywny wydźwięk.


Niskie poczucie własnej wartości najczęściej sprzymierza się z doświadczeniem niepowodzenia i różnego rodzaju frustracjami. Rozczarowania i związane z nimi złe samopoczucie są tylko pośrednim źródłem masturbacji, jej zapalnikiem. Bezpośrednia przyczyna tkwi w wyidealizowanym podejściu do rzeczywistości i nadmiernej surowości względem samego siebie.
To kolejny z możliwych scenariuszy. Nie można ich wrzucać do jednego „worka”.



Osoba z tego typu kompleksami nie zawsze świadomie powiela następujący schemat myślowy: "Zawsze powinienem odnosić sukcesy. Jeśli coś mi nie wychodzi, oznacza to, że nie jestem dobry i wartościowy, a więc zasługuję na karę, aby w przyszłości dać z siebie jeszcze więcej".
Kolejny symptom kompleksu niższości. Nie chcę wywodzić nic z powyższego, bo stwierdzenie „zasługuję na karę” i jego następstwo to pomieszanie poczucia grzechu z bezwartościowym zadośćuczynieniem za niego. Autor twierdzi, że ta wewnętrzna sprzeczność (która nie może się utrzymać jednostajnie długo w człowieku) jest przyczyną problemu...gdy jest to jedynie skutek.


Iluzja tego myślenia polega na tym, że osoba taka nie chce pogodzić się z faktem, że niepowodzenia są częścią codziennego życia. Po drugie, swoją wartość utożsamia z rezultatem swoich wysiłków. Każdą porażkę traktuje jako zamach na samego siebie. Stara się więc robić wszystko, żeby niepowodzeń było jak najmniej. I wpada w kolejną pułapkę. Napina się i staje na rzęsach. A kiedy nieuchronnie doświadcza kolejnej frustracji, która, zdaniem uzależnionego, nie powinna była się wydarzyć, ucieka się znowu do masturbacji. I tak koło się zamyka.
Powyższa racjonalizacja problemu to właśnie najczęstszy motyw dlaczego ludzie trwają w nałogu. Brak wytrwałości jest ugruntowany właśnie taką formułką: po co mam stawać na rzęsach, zrobię co w mojej mocy np. ...jutro, a nawet jak się nie uda to trudno.
Żadne „trudno”, bo nałogowiec w powyższym tekście autora znajdzie swoje lekarstwo na kaca moralnego – wodę z kwiatków, gdzie kwiatki to krótkotrwałe zadowolenie z rozwiązania dylematu moralnego i przyzwolenie na dokonywanie grzesznych aktów, bez rozbudzania nadziei na poprawę. W tym pesymistycznym ujęciu człowieka, wolność przychodzi jako cud, jak przywracanie wzroku niewidomemu. Takimi motywami kierują się może i ludzie młodzi, pełni buntu: czekają na cud, zamiast zakasać rękawy i do pracy, do wysiłku ascezy się przyłożyć!



Nadto osoba niedoceniająca siebie sądzi, że wszyscy wokół tworzą sobie opinię o niej, rejestrując każdą jej porażkę. Zamiast porozmawiać o swoich uczuciach z kimś bliskim, wyrazić swoje rozczarowanie, osoba taka kieruje niechęć ku samej sobie pod płaszczykiem szybkiej seksualnej gratyfikacji. Ten proces trafnie oddaje słowo "samogwałt" - "gwałt na samym sobie", a więc coś, czego doświadcza się wbrew własnej woli. Jak to się dzieje, że człowiek gwałci samego siebie?
Rozmowa o uczuciach to niebezpieczny temat, gdyż rodzi zobowiązania emocjonalne i uzależnienia od osób. Dlaczego tak łatwo psychologizować i stawiać diagnozę wycofania społecznego zamiast owe konflikty wewnętrzne rozwiązywać środkami, jakie daje wiara? Co jest silniejsze, wola ludzka, czy Boża łaska? Na koniec, jeszcze retoryczne pytania autora, które mają rzekomo zadanie bronienia tezy, że człowiek wycofany najczęściej jest również uzależniony od narcystycznych nałogów - a to zupełny fałsz. Dzięki mądremu wycofaniu, człowiek może obcować tylko z Bogiem, bo nie jest już zakrzykiwany przez ludzki zgiełk. Wśród Ojców Pustyni, ale i zakonów kontemplacyjnych, istnieją pustelnie, które są kwitnącym ogrodem człowieczeństwa, ładu, spokoju, nawrócenia.


Działanie wbrew własnej woli, widoczne szczególnie w rozmaitych uzależnieniach, to jeden z dylematów trapiących szczególnie osoby wierzące. Ci, którzy pragną żyć w świadomej relacji z Bogiem, bardzo cierpią z powodu problemów seksualnych, zwłaszcza jeśli mimo uporczywych prób nie potrafią sobie z nimi poradzić. Seksualność jawi im się wówczas jako koszmar, który ich nieustannie prześladuje. Czują się w potrzasku, stają się bezradni i nie wiedzą, co z tym począć.
Opisywanie uzależnień, które stanowią niby drugi biegun postawy zgodnej z wykładnią moralności chrześcijańskiej, jest nagięciem ideologicznym w stronę dualizmu, biorąc pod uwagę poniżej wyrażony, dalszy ciąg owej diagnozy.

Na te przykre uczucia nakłada się ocena moralna. Każdy akt masturbacji bywa klasyfikowany jako ciężkie wykroczenie, chociaż osoby takie mają niewielki wpływ na to, co się z nimi dzieje. Umęczone specyficznym "rozdwojeniem" woli, trwają w wewnętrznym konflikcie, objawiającym się utratą kontroli nad ważnym wymiarem własnej osobowości. Nadto osoba cierpiąca z powodu tego rozdarcia uważa, że powinna sprostać moralnym standardom, ale za żadne skarby nie może ich osiągnąć. Dlatego sądzi, że niewiele jest warta. I mechanizm powtarza się kolejny raz…
Kształcenie charakteru wymaga wielkich nakładów pracy i poznawania swych ograniczeń. Deprecjonowanie oceny moralnej grzechów nieczystych skłania do kolejnych odstępstw, ponieważ permisywizm narzuca nieograniczony rozwój wyobrażeń i czerpie z nienasyconej niczym pożądliwości. Permisywizm oznacza też kapitulację na polu toczącej się walki, gdzie każdy człowiek wezwany jest do niej na różnych frontach. 
Wobec pięknego z zewnątrz i cukierkowego pochylania się nad cierpieniem, a z jednoznaczną kapitulacją stanowiska o konieczności okiełznania w sobie niecnych zachowań z pomocą łaski Bożej, wyrażam swój kategoryczny sprzeciw dla wyciągniętych ze zbiorowych lęków przypuszczeń autora, który twierdzi iż wiele ważniejsze jest "poklepanie po ramieniu" niż dobro człowieka poprzez ukazanie mu etapu, w którym się znajduje (choćby i było to dno, bałagan, rynsztok) oraz miejsca docelowego - świętość w Niebie.



2. "Nie jestem zmęczony"

Autoerotyzm bywa również mało skutecznym, ale łatwo dostępnym sposobem radzenia sobie ze stresem i przemęczeniem. Niektórzy ludzie łudzą samych siebie żyjąc tak, jakby nie mieli ciała, to znaczy nie uznają faktu, że ludzka cielesność ma swoje potrzeby, które muszą być zaspokojone. Przez pewien czas można siebie zwodzić, obwarowując się murem wymówek, jednak prędzej czy później ciało samo upomni się o siebie. Te niezbędne potrzeby to, m.in. wystarczająca ilość snu, uprawianie sportu, dobre i w miarę regularne odżywianie, ograniczenie do minimum bodźców płynących ze sprzętu elektronicznego.
Owszem, tendencje do palenia w domowym piecu meblami ma każdy, biedny egoista, tłumacząc sobie potrzebę chwili. Jednak czy ilość snu (św. Jan Paweł II spał maks 5 godzin dziennie, nie wliczając rzeszy innych świętych, a nawet reguła Karmelu mówi o nieustannej modlitwie), uprawianie sportu (powodujące zwiększoną wydalniczość hormonów i ukrwienia organizmu wraz z wpływem endorfin wydzielanych przez mózg), dobre i regularne odżywianie (! reguły ascetyczne zalecają post i umartwienia cielesne w walce z pokusami), ograniczenie do minimum bodźców ze sprzętu elektronicznego (nie skomentuję)?  Co to wszystko daje? To jest zastępcze, odwodzenie od problemów duchowych i ich rozwiązywania.


Zaprzeczanie własnemu zmęczeniu, typowe zwłaszcza dla mężczyzn, na ogół kończy się uwikłaniem w nałogi. Picie alkoholu, palenie papierosów, litry kawy, narkotyki, buszowanie w Internecie do późnej nocy, oglądanie pornografii, w końcu szukanie odprężenia w aktywności seksualnej. Nagromadzenie negatywnej energii w konfrontacji ze światem, który nie zawsze jest nam przyjazny, albo brak odpowiedniego odpoczynku, może doprowadzić do wewnętrznego niepokoju, co znajduje oddźwięk w naszej seksualności. W takim wypadku autoerotyzm nie zawsze wiąże się z erotycznymi fantazjami. Może działać na zasadzie fizjologicznego mechanizmu, przynoszącego ulgę.
Pomieszanie wątku szkodliwych nawyków z grzesznymi nałogami, ten tekst już budzi wątpliwość ponieważ opisuje wąski zakres z możliwych scenariuszy, a na dodatek zrównuje te dwie kategorie: grzechu śmiertelnego i zgubnego, choć nieśmiertelnego nawyku.


Dla osób o dużej wrażliwości psychicznej często może to być jedyny "wentyl bezpieczeństwa". Niestety, dzisiejsza medycyna dowodzi również, że kompulsywna masturbacja stymuluje nadmierną produkcję hormonów (dopamina, serotonina), do czego ludzki mózg szybko się "przyzwyczaja". Ich brak powoduje uciążliwe syndromy odstawienia takie jak: niepokój, brak koncentracji, senność, rozdrażnienie. Jeśli ktoś nauczy się takiego sposobu radzenia sobie ze stresem i zmęczeniem, nie będzie mu łatwo opuścić wyżłobione przez lata koleiny.
Kiedy oduczymy się słuchać tego typu wyprowadzeń dogmatycznych o odkryciach medycyny? Kiedy wiara zajmie swoje miejsce z całą mocą Bożą?

(...) 

W nałogowej masturbacji nie mamy do czynienia z działaniem wolnym - wolność i wybór są osłabione, wskutek czego odpowiedzialność moralna zmniejsza się lub w ogóle nie zachodzi. Dlatego trzeba odróżniać pojedyncze, okazjonalne akty od powtarzających się przymusowych zachowań.
Nałóg jest konsekwencją wyboru i jego potwierdzania przez bierność. Może być utwierdzany również przez brak rachunku sumienia oraz przystępowania do Sakramentu Pokuty, a więc pogłębia winę moralną za ten stan obojętności, kiedy uporczywe trwanie w grzechu ciężkim jest stanem grzechu przeciw Duchowi Świętemu. Jak można w imię rozwiązywania konfliktów sumienia, powstających w związku z nałogiem, wprowadzać rozmydlenie pojęcia grzech stwierdzeniem "odpowiedzialność moralna"!?


Drugim krokiem powinna być psychoterapia lub rozmowa z zaufaną, kompetentną osobą. Na ogół okazuje się, że to nie masturbacja jest podstawowym problemem człowieka, który jej doświadcza. Celem takiej terapii jest stopniowe przezwyciężenie niewłaściwego poczucia winy, nieproporcjonalnego do motywów działania, stanu i okoliczności życiowych penitenta.
Co? Walka z poczuciem winy? Przecież to najzdrowszy objaw duszy i działania łaski Bożej. Jak można terapią "obwiniać" poczucie winy i eliminować je!?

Niektórzy wyobrażają sobie, że prawdziwym ideałem jest stan, w którym w ogóle nie odczuwa się popędu seksualnego, stąd już samo podniecenie wydaje się czymś grzesznym. Każdy impuls seksualny rodzi lęk i niepokoi. To tak, jakby zanegować w sobie głód czy pragnienie. Różnica w stosunku do innych popędów polega na tym, że seksualności nie musimy "aktualizować".
Jak mnie oburza, ta retoryka i upór w stawianiu tezy, że człowiekowi należy się odczuwanie popędu. To wbrew duchowi ascezy, a w myśl filozofii tego świata, nie zaś wiary, która święci prymat ducha nad ciałem, wobec skażonej grzechem natury ludzkiej, ciałem dążącym do grzechu. Dodatkowo, bezżenność dla Królestwa Bożego jest najlepszą, zalecaną praktyką!

Niezgoda na doświadczanie popędu seksualnego może być wyrazem głębszego braku: cała seksualność we wszystkich swoich wymiarach jest postrzegana jako "ciało obce". Co zrobić? Trzeba przełamać bariery, które uniemożliwiają zdrową miłość do własnego ciała, seksualności czy zewnętrznego wyglądu. Chodzi o to, aby ucieszyć się nimi jako wspaniałymi darami, bez których nie moglibyśmy być ludźmi. Warto uczyć się spoglądania na seksualność jako na część stwórczej energii, którą podzielił się z nami Bóg i dziękować Mu, że obdarzył nas taką mocą.
Jeśli coś jest powodem do grzechu, sam Pan Jezus pozwala "odciąć" to, aby tylko nie stracić drogi do Królestwa Bożego. Żaden nowy prąd myślowy, jaki reprezentuje autor tekstu, nie zwycięży i nie opisze na nowo tej drogi do Królestwa. 
Chrystus wybrał czystość, ubóstwo i posłuszeństwo - a my winniśmy wpatrywać się i kroczyć za Nim Jego śladami. Tego uczy przesłanie wiary i do tego wzywa, by tu nie budować sobie spichrzów, gdzie pomieszczą się nasze doznania i osiągnięcia w "spełnieniu" swego człowieczeństwa. Jako natura grzeszna, oczyszczająca się przez współpracę z łaską Bożą, człowiek żyje w tym świecie i ma czuwać nieustannie, nie zaś oddawać się wspaniałym darom, w nich nie ma już nic ze wspaniałości, gdy przeradzają się w obiekt lub tworzywo własnego samouwielbienia. Ostatnie zaś zdanie: ŻADNA stwórcza energia, bo Bóg jest Osobą, a z Bogiem współpracujemy przez płodność, która ma być wyrazem dialogu i komunii osób.

(...)
Również niskie poczucie wartości to nie labirynt bez wyjścia. Zawsze można uwierzyć w siebie, nawet w późnym wieku. Pomaga w tym doświadczenie przyjaźni, rozwijanie własnych zdolności i zainteresowań, przyjęcie czyjejś życzliwości czy czułości. Przebywanie z tym, kogo się lubi i kto nas szanuje, wzmacnia pozytywny obraz samego siebie.
Co to za "uwierzyć w siebie", nowomowa, której próżno udowadniać i potwierdzać w Katechizmie, pisana na dodatek bez cudzysłowia... Należy walczyć ze skrajnie pozytywnym obrazem samego siebie i odkrywać swoją nędzę, to istota pokory. Jak bardzo słaba wiara ma tendencję do uzupełniania jej psychologią, a przecież tylko dzięki wierze człowiek ma siłę by powstać, tylko dzięki łasce i stanięciu w prawdzie o samym sobie. Jak może ta karykatura ucieleśniająca ideę, taka jak ta wyrażona w tekście autora, być antidotum!?

(...)
Silne poczucie winy po masturbacji może prowadzić, pod pozorem niegodności, do porzucenia modlitwy i życia sakramentalnego. To jednak nie jest dobre wyjście: izoluje i zamyka osobę we własnej twierdzy obwiniania się, niekończących się analiz, gniewu i wstydu. Nie jest również zalecane, aby biegać do spowiedzi po każdej masturbacji (jeśli wypływa ona z trwałego nawyku), bo taka praktyka może jedynie spotęgować problem.
Co za piekielne stwierdzenia. Jak można odradzać Sakramentalną Spowiedź, jedyny ratunek dla duszy, przywracający jej życie i zapobiegający większym ranom Skarb Bezcenny, Krew Chrystusa obmywająca duszę? Jak może takie stwierdzenia wypowiadać osoba duchowna, która usprawiedliwia i nazywa "nawykiem" nałogowe zniewolenie złem, do którego człowiek wraca jak "pies do swych wymiocin" (za listem św. Piotra)? Ile w tym katechezy, a ile najemniczej pogardy dla owiec, których dobra ma się strzec?

Modlitwa również nie może być formą ucieczki przed własną seksualnością. Jej źródłem i celem powinno być rozpoznanie i zaakceptowanie płciowości jako daru, podtrzymywanego ciągle przez Stwórcę. Bóg nie odwraca się od nas nigdy. Dlatego w każdej sytuacji możemy zwracać się do Niego, tym bardziej po grzechu czy doświadczeniu klęski.
Jak można odmawiać praw do ucieczki w modlitwę, najpewniejsze schronienie w ramionach Boga Ojca? Taki ideologiczny bełkot nie tyle odwodzi od nieustannej modlitwy, ale "usprawiedliwia" niemodlących się i tlące się ich wysiłki gasi niemiłosiernie, bo pozbawione zostają pomocy od Boga, o którą należy prosić (zgodnie z tym, do czego wzywa Chrystus), bo inaczej uschną i zagasną. 

W procesie uzdrawiania z masturbacji (podobnie jak z innych naszych słabości) najwłaściwszą modlitwą, jaką można zanosić do Boga, jest prośba o wewnętrzne uzdrowienie, cierpliwe znoszenie upadków, niezrażanie się niepowodzeniami. Z początku trzeba to robić "na wiarę". Ale z biegiem czasu osoba cierpiąca otrzyma lepsze, mniej dramatyczne zrozumienie własnej sytuacji. Będzie mogła spojrzeć na siebie z różnych punktów widzenia.
Dramat to proszę księdza, gdy człowiek "mniej dramatycznie rozumie własną sytuację". Tej oziębłości i letniości należy się bać jak najmocniej, bo prowadzi do wielkich odstępstw i zgorszeń, które wynikają z bagatelizacji skali i pomniejszania wagi problemu.

Krzepiącej mocy udziela także modlitwa dziękczynna. Uczymy się w niej zauważania dobra, które dokonuje się w nas lub którego jesteśmy autorami, pomimo naszych słabości. Wdzięczność poszerza pole widzenia, rodzi radość, umacnia dobrą wolę i pozytywny stosunek do siebie, i może się okazać, że nasza słabość jest w gruncie rzeczy naszą mocą i darem, wymaga jednak oczyszczenia. Brak wdzięczności powoduje odwrotny skutek: czujemy, że jesteśmy źli i w ogóle nie ma w nas nic dobrego.
-"Jakoś to będzie" - i autor poklepał po ramieniu kolejnego niedoszłego penitenta, który już nie musi zgodnie z przekazem tekstu, po każdym akcie nieczystym natychmiast iść do Spowiedzi. Boże, broń od takich zgorszeń!!!


Na koniec, nade wszystko trzeba uzbroić się w cierpliwość. Na drodze przemiany raz jest lepiej, raz gorzej. Jednego dnia wydaje się, że idziemy do przodu, drugiego, że się cofamy. Niemniej, metafora drogi może pomóc w uczeniu się cierpliwości i znoszeniu upadków. Wszyscy jesteśmy w drodze, każdy niesie swój mniejszy lub większy ciężar. Osoba skoncentrowana na sobie często myśli, że inni nie mają problemów.
Metafora drogi... A więc wybierający "metaforę drogi" idą od tej pory własnymi drogami. Ja, wbrew przekonaniom autora i jego popleczników, wybieram i wyznaję Drogę, Prawdę i Życie. 

Dlatego ludzie przeżywający trudności często różne grupy wsparcia, aby pozbyć się tego złudzenia. W świetle Ewangelii nasze rany i słabości ostatecznie staną się źródłem życia i zwycięstwa.
Gdy podejmiemy walkę i okażemy się godni zaliczenia w poczet Zbawionych, wtedy ujrzymy prawdę o tym, że tylko Krwią Chrystusa jesteśmy zbawieni, a nie przez nasze rany i słabości. Wzywam autora tekstu do korekty i publicznego sprostowania nieścisłości teologicznych i/lub jawnych odstępstw od nauki moralności.
Jak mało eschatologiczny jest powyższy, cyniczny miejscami tekst, jak wiele wyłomów, jak wiele zgorszenia i zamętu zasianego na gruncie tak podatnym na wskazówki od eksperta-księdza, który z psychologii (nauki ludzkiej) czerpie inspiracje i nie liczy się z racją spraw wiary, których prymat sięga ponad wszystkie władze, wszystką wiedzę, a jej kresem nieskończona miłość Boża.


wtorek, 16 kwietnia 2019

Panie, zmiłuj się nad nami!

Wszystko jest możliwe w Panu, jeśli zaufamy. Od każdego tchnienia zaczyna się decyzja: TAK mój Jezu. Tak, zmiłuj się nad nami. Bez Ciebie nic nie możemy uczynić i toniemy w grzechach. 
Tylko Ty dajesz obietnicę wolności dzieci Bożych.
Jezu ufam Tobie!
Choć mówię jak jestem nikczemny, nie jestem takim dla Twojego Miłosierdzia.